wtorek, 4 września 2012

"Jak znaleźć przepis na szczęście", Barbara O'Neal, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.



Utrata pracy, rozstanie z partnerem, przypominająca o sobie tragiczna przeszłość i niepewna przyszłość. Czy może być gorzej? Właśnie to spotkało Elenę, 38-letnią mistrzynię gotowania.

Jednak los się od niej nie odwrócił. Pojawia się propozycja objęcia posady szefa kuchni w malowniczym Aspen. Grzechem byłoby jej nie przyjąć. Elena wprowadza się do nowego domu wraz ze swoim psem, uroczym Alvinem, mieszańcem labradora i chow chow (wyobrażacie sobie jak słodko musi wyglądać taki mix?). Kobieta wciąga się w wir pracy i przygotowań do otwarcia restauracji. Ustala kartę dań, zatrudnia personel, noże w kuchni latają, zapachy zniewalają, potrawy oszałamiają. Niepostrzeżenie Elena coraz więcej czasu spędza ze swoim przełożonym, znanym reżyserem Julianem Liswoodem. Kobieta ma za sobą już związek ze swoim szefem z poprzedniej restauracji, i nie ma ochoty na te same rozczarowania. Układ szef + pracownica + miłość nie wróży nic dobrego. Na dodatek psiak Alvin zaprzyjaźnia się z córką reżysera… Co z tego wyniknie? Wiadomo, że los nie zawsze sprzyja, dlatego problemów z restauracją (i nie tylko) będzie wiele. Czy podupadająca na zdrowiu Elena sprawdzi się w roli szefa kuchni?

Dawno nie czytałam książki o tematyce około-miłosnej, która podobałaby mi się pod każdym względem. A w „Przepisie na szczęście” wszystko gra! Świetne postaci, których nie da się nie polubić. Dialogi i narracja sprawiające, że czyta się szybko i z niekłamaną przyjemnością. Ciekawie przedstawione środowisko restauracji „od kuchni”, dodatkowego smaczku nadają pojawiające się co jakiś czas przepisy kulinarne. Teraz potrawy kryjące się pod tajemniczymi nazwami Pozole, Taquitos, Tamales czy Chleb zmarłych nie będą dla czytelniczek niczym trudnym do wyczarowania w kuchni. Już same opisy ich przyrządzania wyostrzają zmysły i skłaniają do zmierzenia się z talentem Eleny i sprawdzenia własnych umiejętności. Ponadto do tej obyczajowej opowieści wkradły się subtelne elementy fantastyczne – obecność duchów. Podoba mi się też oryginalna i zabawna koncepcja ostatniej strony okładki, zawierająca wskazania, działanie i dawkowanie „Przepisu na szczęście”. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o literówkach w książce. Tym razem jestem pozytywnie zaskoczona – znalazłam zaledwie jedną literówkę na ponad 400 stron opowieści. Jest to zasługa aż trzech korektorów, którzy pracowali nad książką.

Uwielbiam Elenę, uwielbiam psa Alvina, uwielbiam pracowników restauracji „Pomarańczowy Niedźwiedź”. Jak zapewnia okładka, jest to „ciepła, mądra i wciągająca historia na chandrę”. Moi drodzy, zapewniam, że nie tylko na chandrę. Odpowiednia na wieczór, na popołudnie, na wesołość, na nudę, na każdą okazję. 

Recenzja opublikowana na Dlalejdis.pl

3 komentarze:

  1. książka zupełnie z innego kręgu niż moje zainteresowania literackie, więc nie wiem czy kiedyś po nią sięgnę, chociaż opis jest zachęcający...

    OdpowiedzUsuń
  2. Haniu, dziękuję za piękny wpis konkursowy, upraszam o podanie adresu na maila, wygrałaś książkę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń